![]() |
|
|
Data publikacji: 21 sierpnia 2008 | A- A A+ |
Kurt Vonnegut. Postać, której w zasadzie nie trzeba przedstawiać. Jeden z najznakomitszych współczesnych pisarzy amerykańskich. Prawdziwych pisarzy ;) W 2005 roku Vonnegut wydał Człowieka bez ojczyzny, który okazał się być jego ostatnią książką. Ta quasiautobiograficzna powieść nie podsumowuje jego dorobku, choć znacząco przybliża czytelnikom sylwetkę pisarza. To bardziej zbiór luźnych refleksji o świecie okraszony szczyptą pikantnej publicystyki. Bardzo pikantnej. Cięty język i ironiczny, niejednokrotnie czarny, humor są bez wątpienia najlepszą wizytówką Vonneguta. Osiemdziesięciodwuletni pisarz nie obawia się bowiem wziąć na warsztat żadnego tematu. Jak sam mówi, nie potrafiłby jedynie żartować z kaźni oświęcimskiej, śmierci Johna F. Kennedy’ego i zabójstwa Martina Luthera Kinga. Poza tym… hulaj dusza, piekła nie ma! O tym, jak żartować, aby było śmiesznie, wie wyśmienicie. Istota i mechanizmy działania żartów są jednym z tych tematów, które fascynują go od lat dziecięcych. Przekornie dopowiada, że to nie dlatego, że był nad wyraz żartobliwym dzieckiem. Po raz pierwszy zażartował przez przypadek, a jego słowa, ku jego zaskoczeniu, przerwały toczącą się konwersację. I wtedy odkryłem, że żart dawał możliwość wtrącenia się do rozmowy dorosłych, którzy zazwyczaj nie chcieli słuchać durnych dziecinnych historyjek, gdyż interesowały ich rzeczy naprawdę ważne. Z czasem, żartowanie stało się sposobem na życie Vonneguta. Jedyną metodą, aby w tym szalonym świecie nie zwariować.
Proza Kurta Vonneguta przyprawiona jest nutą goryczy. Pisarz zadaje pytania o odpowiedzialność człowieka za losy świata, ale nawet nie chce słuchać udzielanych na nie odpowiedzi. Dobrze wie, że ociekałyby one hipokryzją. Do bólu humanistyczny, zadeklarowany socjalista sprzeciwia się zastanemu porządkowi świata. Zarzuca ludziom niszczenie samych siebie przez galopującą industrializację, której ważniejszym skutkiem niż dobrobyt są ekologiczne katastrofy. O tym, jak ten temat jest dla niego ważny świadczą porozrzucane po całej książce całostronicowe, odręcznie pisane cytaty z samego Vonneguta, a najczęściej z wydanej w 1963 roku Kociej kołyski. Te kopie odbitek wykonanych w sitodruku zmuszają do głębszej refleksji. Zresztą, Człowiek bez ojczyzny, choć drobny objętościowo, nie jest książką do szybkiego przeczytania. Styl Vonneguta jest nietypowy, nieco chaotyczny, zdający się wymykać spod jakiejkolwiek kontroli. Pisarz w swoim wywodzie biegnie od myśli do myśli, lecz słowa składające się na te bezustanne uwagi na marginesie wcale nie są puste. Trafne spostrzeżenia i niekonwencjonalne sformułowania składają się na ostry komentarz do otaczającej nas teraźniejszości. Zwłaszcza do politycznej codzienności dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, która według Vonneguta od wyborów prezydenckich z 2004 roku posuwa kraj ku ewidentnemu upadkowi.
Ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłem, to żyć wtedy, gdy trzech najbardziej wpływowych ludzi świata nazywa się Bush, Dick i Colon. Dosadne, kontrowersyjne słowa opisujące aktualną amerykańską administrację przeplatają się z przywołanymi przez Vonneguta faktami z historii Stanów Zjednoczonych, o których sami Amerykanie najchętniej chcieliby zapomnieć. Antybushowski wydźwięk Człowieka bez ojczyzny jest oczywisty. Czy słuszny? Vonnegut uważa, że tak. I nie wiąże tego ze swoimi lewicowymi sympatiami. Tę pewność kładzie na karb swojego wieloletniego doświadczenia. W wieku osiemdziesięciu dwóch lat pewne rzeczy się po prostu wie. Zresztą, w dobie dzisiejszej zafałszowywanej przez media rzeczywistości, pisarz upatruje sposobu na poznanie prawdy o świecie właśnie w lekturze wydawanych książek. Nasze codzienne źródła informacji, gazety i telewizja, są teraz tak tchórzliwe, nie są czujne w imieniu Amerykanów i nie zawierają informacji, więc tylko z książek dowiadujemy się, co tak naprawdę się dzieje.
Choć z Człowieka bez ojczyzny nie dowiemy się kiedy Vonnegut się urodził, jakie miał stopnie w szkole i co lubił czytać, kiedy był młody, to na pewno poznamy jego największą słabość. Bezgraniczną i niekwestionowaną miłość do muzyki. Vonnegut uwielbia muzykę za to, że sprawia, że w zasadzie każdy bardziej lubi życie z nią niż bez niej. A najbardziej kocha zapędzający depresję w rogi każdego pokoju, w którym jest słuchany, blues. To właśnie muzyka ma dla niego wymiar ponadnarodowy i intymnie międzyludzki. Dlatego też, jako rodowitej Krakowiance, niezmiernie miło było mi usłyszeć, że jego melomańska dusza znalazła ukojenie właśnie w moim mieście.
Prezent dla świata? Finlandzka grupa składająca się z trzech facetów i jednej dziewczyny grająca w klubie w Krakowie była jedną z najlepszych kapel rhythm’n’blues, jaką kiedykolwiek słyszałem.
Jednak to, co najbardziej zauroczyło mnie w prozie Vonneguta to jego bezpośredniość i swoista poetyckość. Chwytająca za serce urokliwość prostych, zdawałoby się, oczywistych myśli wyrażona choćby w cytowanym poniżej moim ulubionym fragmencie, jest tym argumentem, dla którego trzeba ten zbiór esejów koniecznie przeczytać.
Obwód wyobraźni jest uczony reagowania na najdrobniejsze bodźce. Książka to aranżacja dwudziestu sześciu fonetycznych symboli, dziesięciu cyfr, około ośmiu znaków interpunkcyjnych i ludzie mogą rzucić na to okiem i wyobrazić sobie erupcję Wezuwiusza albo bitwę pod Waterloo. Ale nie potrzeba już nauczycieli ani rodziców do budowania tych obwodów. Teraz są profesjonalnie produkowane show ze wspaniałymi aktorami, przekonującymi dekoracjami, dźwiękiem i muzyką. Teraz mamy autostradę informacji. Nie potrzebujemy już obwodów, tak samo jak nie potrzebujemy umieć jeździć konno. Ci z nas, którzy mają zbudowane obwody wyobraźni, mogą spojrzeć komuś w twarz i zobaczyć historie; dla każdego innego twarz będzie po prostu twarzą.
Malo znam tego pisarza, a szkoda. Recenzja bardzo ciekawa. Kilka late temu- gdy pomieszkiwałam w stolicy ,dosłownie na ulicy- wychodząc z metra, znalazłam zgubionego przez kogoś, zmoknietego i wymietolonego Rysia Snajpera- ale to Vonneguta Juniora. Bardzo mi się podobała.
Dziękuję :) A Kurt Vonnegut, Jr. i Kurt Vonnegut z recenzji to jedna i ta sama osoba. Bodajże w 1957 roku, po śmierci ojca, pisarz skrócił swoje nazwisko o ten przydomek ;) Ja teraz będę polować na resztę bibliografii tego pisarza, bo autentycznie wpadłam ;)