![]() |
|
|
Data publikacji: 7 sierpnia 2010 | A- A A+ |
Na ścieżkę literatury wkroczył bardzo szybko. Podobno. W wieku czterech lat dwukrotnie przeczytał całą Biblię, a w wieku trzynastu lat wygrał stanowy konkurs ortograficzny. Młody Stout przejawiał wybitne uzdolnienia w wielu dziedzinach, szczególnie jednak w dziedzinie arytmetyki. Po ukończeniu studiów na uniwersytecie w Kansas, wstąpił do US Navy, gdzie spędził dwa lata, służąc na jachcie prezydenta Theodora Roosevelta. W międzyczasie pisał, jednak pieniądze przyniosło mu nie pisarstwo, lecz wynalezienie szkolnych kas oszczędności dla uczniów. Jego system wdrożyło 400 szkół, a za pieniądze z patentu Stout wybrał się do Europy. Po powrocie z Paryża w 1934 roku, wydał pierwszą powieść kryminalną z detektywem Nero Wolfe’em i jego asystentem Archie Goodwinem, Zabójczą grę (tytuł oryginalny: Fer-de-Lance). Tym bohaterom pozostał wierny do końca życia i to oni przynieśli mu nieśmiertelność.
W 1959 roku The Mystery Writers of America, organizacja zrzeszająca autorów kryminałów, przyznała Rexowi Stoutowi Nagrodę Wielkiego Mistrza. W 2000 roku na Bouchercon, największej konwencji skupiającej autorów i pisarzy literatury kryminalnej, ale także ich agentów, księgarzy i wydawców, jego powieści zostały uznane za Najlepszą Serię Kryminalną Stulecia, a on sam za Najlepszego Pisarza Kryminałów XX wieku. Agatha Christie ma w nim poważną konkurencję.
Bo tak jak Herkules Poirot i panna Marple, tak i Nero Wolfe wraz z Archie Goodwinem, należą do ścisłej czołówki najważniejszych bohaterów powieści kryminalnych. Ten pierwszy, monstrualnie otyły szef agencji detektywistycznej, i ten drugi, jego cyniczny asystent. Śmiercionośny rękopis z 1951 roku to dziewiętnasta powieść Rexa Stouta, opowiadająca o nietypowych śledztwach nowojorskich ekscentryków. W Polsce po raz pierwszy ukazała się w 1969 roku pod tytułem Detektywi i storczyki. Po raz drugi, dopiero czterdzieści jeden lat później, w 2010, jako Śmiercionośny rękopis. Co ciekawe, żaden z polskich tytułów nie odpowiada przewrotnemu i dużo bardziej intrygującemu oryginalnemu tytułowi (The Murder by the Book).
Nowy Rok w Nowym Jorku. Policja wyławia z rzeki ciało Leonarda Dykesa – pracownika kancelarii adwokackiej. Szybko okazuje się, że mężczyznę zabito przed wrzuceniem do rzeki. Jednak Dykes nie ma rodziny, kochanki, występnych nawyków, problemów finansowych czy kłopotów w pracy. Na pierwszy rzut oka jest krystalicznie czysty. Dlaczego więc nie żyje? Policja, szukając odpowiedzi, przeszukuje mieszkanie denata. Jedyne, co znajduje, to kartka z nazwiskami mężczyzn, których nie ma na spisie mieszkańców Nowego Jorku. Śledztwo utyka w martwym punkcie. Jednak nie na długo. Sześć tygodni później ginie Joan Wellman; dziewczyna pracująca w wydawnictwie jako redaktorka, która czyta nadsyłane rękopisy. Policja kwalifikuje jej śmierć jako wypadek drogowy. Oba „wypadki” łączy jednak nazwisko autora odrzuconego rękopisu. Czy to wystarczy, by uznać, że zbrodnie popełnia ta sama osoba? A może istnieje inne wyjaśnienie? Dowodów brak, więc detektyw Nero Wolfe zastawia pułapkę. Jak zwykle, rękami Archiego Goodwina.
Nero Wolfe waży 140 kilogramów, kocha dobre jedzenie, uwielbia krzyżówki i swoją oranżerię, zaś nie znosi kobiet. Co innego jego asystent, który dla pięknej dziewczyny zrobiłby prawie wszystko. W rękach Archiego Goodwina spoczywa praca agencji detektywistycznej. Lecz nie tylko. Także narracja, bo to właśnie Goodwin oprowadza nas po mrocznych zakamarkach Nowego Jorku z 1951 roku. Akcja powieści rozgrywa się bowiem dokładnie w tym samym czasie, w którym została wydana.
Niemal sześćdziesiąt lat. Tyle czasu upłynęło od momentu opublikowania powieści. Jednak fabuła Śmiertelnego rękopisu nie została nadgryziona przez ząb czasu. Książkę czytało mi się wyśmienicie, także dlatego, że fabularnie nawiązuje do moich ulubionych kryminałów. Wolfe przypominał mi nieco pannę Marple. Ogromną przyjemność sprawia mu bowiem droczenie się z inspektorem Cramerem. Jednak Wolfe najbardziej przypomina Poirota. Ach, ta siła dedukcji! Stout do samego końca trzyma czytelnika w napięciu i dopiero finałowa scena – konfrontacji wszystkich podejrzanych – pozwala mu dowiedzieć się, kto jest prawdziwym zabójcą.
Klasyczny kryminał, kryminał noir, a do tego kryminał, który ocieka ironią. Tak naprawdę już sam dobór bohaterów i sposób skonstruowania relacji między nimi przypomina parodię duetu sir Arthura Conan Doyle’a. Komizm słowny, sarkazm, zabawne bon moty. Pióro Stouta jest to zabawne, to ostre. Zawsze wyśmienite. Dlatego też już teraz wiem, że po tym, jak skończę czytać kocią serię Lilian Jackson Braun, zabiorę się za kryminały Rexa Stouta. Muszę je poznać. Wszystkie.
jak sarkazm i ironia, to mi się spodoba. A przyznaję, że nazwisko pierwszy raz słyszę :)
Ja dopiero zaczęłam szukać informacji na temat Stouta, jak zobaczyłam, że został wydany w ramach 'Klasyki kryminału'. Jaka to klasyka, pomyślałam, jak jej nie znam? ;) Anyway, naprawdę szkoda, że tak niewiele się o nim u nas mówi, bo jest świetny ;) A przynajmniej mi bardzo się podoba ten dystans, sarkazm i wypowiedzi w stylu House'a ;) Widziałam, że Dolnośląskie wydało niedawno drugą powieść pióra Stouta. Jeśli się nie mylę, jego debiut. Muszę uzupełnić biblioteczkę :D
Buziaki!
:)) ja tez zaczne szukać :))