![]() |
|
|
Data publikacji: 12 listopada 2009 | A- A A+ |
Podróż Enrique to historia siedemnastoletniego Honduranina, który wyruszył z Tegucigalpy, przez Gwatemalę i Meksyk, aż do Karoliny Północnej, łącznie pokonując kilka tysięcy kilometrów, śladami swojej matki, Lourdes – nielegalnej imigrantki, a przy tym kobiety samotnie wychowującej dwoje dzieci, którą do wyjazdu zmusił dotkliwy brak pieniędzy. Podróżował w pojedynkę, nielegalnie, w ciągłym niebezpieczeństwie. Niech te dwa zdania, wypełnione szeregiem informacji, służą za całe streszczenie książki Nazario. Szkoda słów na opisywanie fabuły. Tę książkę każdy bowiem powinien przeczytać. A po przeczytaniu solidnie przemyśleć.
Słowo „książka” będzie w tej recenzji odmieniane przez wszystkie przypadki. Nie mam go bowiem na co wymienić – nie jest to powieść, w żadnym razie reportaż, a tekst to za mało, na tak dobrze napisaną próbkę prozy. Podróż Enrique powstała na kanwie cyklu reportaży Sonii Nazario dla „Los Angeles Times”. Zbieranie materiałów zajęło dziennikarce pięć lat. Dziesiątki rozmów z urzędnikami imigracyjnymi, pracownikami socjalnym, nielegalnymi imigrantami. Sześć miesięcy w Ameryce Środkowej, spędzane w Hondurasie, Gwatemali, Meksyku oraz z Enrique, w Karolinie Północnej. Opisywany przez Nazario mały Odyseusz istnieje naprawdę. Choć określenie go małym nie jest może właściwe, mowa bowiem o siedemnastoletnim chłopcu, który już nieformalnie zdążył założyć rodzinę. Nie zmienia to jednak faktu, że dzieci imigrujących do Stanów Zjednoczonych podobnie jak on jest rokrocznie około 48 tysięcy. Dwóm trzecim z nich udaje się umknąć amerykańskiemu urzędowi imigracyjnemu. Jako nieliczni kończą swoją pielgrzymkę, przestępując bramy raju, w którym znajduje się cały sens ich życia. Ich matka. Tego, ile dzieci ginie, zamordowanych przez meksykańskie gangi, ile umiera pod kołami pociągów, a wreszcie – jak wiele jest zawracanych przez meksykańską policję imigracyjną, nie wiadomo.
Najmłodsi samotni imigranci mają 7-9 lat. Najstarsi? Różnie, przeważnie są nastolatkami. Porzuceni w dzieciństwie przez matkę, dorastają pod opieką krewnych. Choć mają odrobinę więcej niż ich koledzy, brakuje im tego, co najważniejsze – miłości. To dlatego, po wielu latach próżnego oczekiwania decydują się na emigrację, wybierając kierunek El Norte.
Wyruszają uzbrojone w swoją wiarę, postanowienie, że nie wrócą do swojej ojczyzny w Ameryce Środkowej pokonane oraz pragnienie, by być razem z matką. Wsiadają na dach „pociągu śmierci” (El Tren de la Muerte), starają się nie bać głodu, pragnienia, chłodu, kradzieży, gwałtu, gangów i skorumpowanych policjantów. Na drodze czyha na nie wiele niebezpieczeństw. Jednak jeśli nawet uda im się je szczęśliwie pokonać, zawsze pogranicznicy mogą złapać ich i wsadzić do „autobusu łez” (El Bus de Lágrimas). A wtedy, cały wysiłek na nic. Po kilku, kilkunastu godzinach, na nowo są w Gwatemali. Lecz próbują jeszcze raz, modląc się, aby przetrwać. Aby wytrwać. Aby nie umrzeć, zanim nie ujrzą matki po raz ostatni.
Sonia Nazario podobnie jak jej mali bohaterowie również opuściła swój dom na wiele miesięcy i przemierzyła setki kilometrów na dachach pociągów towarowych, aby jak najwierniej odtworzyć niebezpieczeństwa, z jakimi muszą się zmierzyć młodzi emigranci podczas swojej wędrówki. Ukazała tragiczne skutki ich sieroctwa – dorastanie w poczuciu osamotnienia, porzucenia, niekochania. Dzieci, wyruszając w tę ryzykowną i szaleńczą podróż do Stanów Zjednoczonych, nie myślą o amerykańskim dobrobycie. Ich jedynym celem jest najczęściej usłyszeć od matki krótką odpowiedź na proste pytanie: czy Ty mnie jeszcze kochasz?
Styl Sonii Nazario jest oszczędny, pozbawiony patosu czy taniego sentymentalizmu. Jednak ten dziennikarski rys jej opowieści jeszcze bardziej uwypukla warstwę emocjonalną historii Enrique. Strach, tęsknota, pragnienie, ból… to tylko niektóre uczucia z całej palety emocji. Zaś niebezpieczna podróż chłopca do USA, tylko jeden z wątków książki.
Dziennikarka nie porzuca bowiem swojego bohatera, jak tylko szczęśliwie przekracza on granicę na Río Grande. Nazario towarzyszy Enrique również w jego przeprawie przez Stany Zjednoczone oraz opisuje trud odbudowy zerwanych przed kilkunastu laty więzi pomiędzy synem i jego dawno niewidzianą matką. Ukazuje radość ze spotkania. Ukazuje również ból, jaki rodzi w nich wzajemne niezrozumienie. Pretensje, gniew, żal. I to, że wszystkie minione lata są dla nich utracone bezpowrotnie.
W 2002 roku Sonia Nazario otrzymała za cykl reportaży o Enrique Nagrodę Pulitzera. Myślę, że zasłużenie. Jej opowieść to nie tylko odyseja młodego Honduranina. Tak naprawdę to współczesna epopeja każdego Amerykanina.
tej ksiązki ze względu na tematykę nieco się boję. A może też i nie mam ostatnio nastroju na takie ciężkie psychologicznie opowieści.. A co ciekawe są o niej dość rózne recenzje. Jednym się podoba, gdzieś czytałam że trąca banałem..
Nie zgodziłabym się z twierdzeniem, że trąci banałem. Świadczyłoby to moim zdaniem o bezduszności czytającego, a nie o rzetelnym podejściu do książki. Zresztą, musisz przekonać się sama. Moim zdaniem nie pożałujesz, to bardzo dobry reportaż ;)