![]() |
|
|
Data publikacji: 4 kwietnia 2011 | A- A A+ |
Tennessee, lata 30. XX wieku. Na amerykańskiej prowincji wciąż pobrzmiewają echa Wielkiego Kryzysu, jednak życie zaczyna powoli wracać do normy. Małomiasteczkowi pijusi spędzają dni w oczekiwaniu na kolejne dostawy nielegalnie pędzonego alkoholu, dzieciaki polują na piżmaki, a kobiety usiłują jakoś związać koniec z końcem. Prym wiodą przemytnicy samogonu, kryminaliści i oszuści. W zapadłej wiosce gdzieś w stanie Tennessee nietrudno natknąć się na wyjętych spod prawa, a zbrodnia sprzed lat w dziwny i zaskakująco ironiczny sposób łączy tych, którzy pozostają przy życiu. Syn zamordowanego kanciarza wierzy, że ojciec był bohaterem. Morderca zaprzyjaźnia się z chłopcem, nie wiedząc, że to syn jego ofiary, a stary Wuj Ownby nie jest świadom, czyje ciało pochował w sadzie, którym się opiekuje.
Ather Ownby to tytułowy strażnik sadu. Strażnik martwego sadu brzoskwiń i jabłoni, w którym w przysadzistej metalowej cysternie od lat pływa ciało zamordowanego człowieka. To właśnie Kenneth Rattner daje początek całej historii, a jego trup jest spoiwem łączącym ze sobą obcych sobie ludzi. Wątki trzech postaci, splatając się, stanowią pretekst do snucia opowieści o prawdziwych wartościach, które zostały zaprzepaszczone przez industrializację. Bo w tej debiutanckiej powieści McCarthy’ego możemy odnaleźć wątki, które później nie raz i nie dwa zagoszczą na kartach jego kolejnych książek. Ale zanim o nich, wpierw o stylu – tak charakterystycznym dla prozy Amerykanina. Piękne, gęste, poetyckie opisy natury koegzystują tu z mało wyszukanym słownictwem dość prymitywnych bohaterów. Wszystko to jednak jest bardzo barokowe. McCarthy poddaje się słowu, a ono miejscami zwodzi go na manowce. Skupiając się na operowaniu językiem, przestaje kontrolować rozwój fabuły. Czytelnik zaczyna się gubić.
Niszczejący sad odgrywa w powieści niezwykle istotną rolę. Wzmaga dramatyzację, podnosi egzystencjalne treści, a także na swój sposób stanowi reminiscencję tradycji przeszłości; amerykańskiego mitu, za którym tęskni McCarthy. Strażnik sadu, tak jak późniejsze powieści Amerykanina, to pean na cześć piękna nieskalanej ingerencją człowieka przyrody; dokumentalny zapis cudowności amerykańskiego krajobrazu. Przedstawiana przez McCarthy’ego natura jest dzika i nieokiełznana, a jako taka pomaga podkreślić kontrast pomiędzy współczesnym światem pozbawionym jakiejkolwiek moralności, a przeszłością opierającą się na ideałach i honorze. Prawa natury są surowe, twarde, ale i klarowne. Wymagają od człowieka siły i odwagi, postępowania zgodnego z obowiązującą moralnością. W świecie człowieka lat 30. XX wieku tej moralności już niestety nie ma. Dlatego też jednym z tematów powieści, później powtórzonym choćby w książce McCarthy’ego z 2005 roku, zekranizowanej później przez niezrównanych braci Coen, jest tęsknota za dawnym, opierającym się na prawach natury, systemie normatywnym. Już sam tytuł wspomnianej powieści, To nie jest kraj dla starych ludzi, sugeruje, że Ameryka zmieniła się i „starzy ludzie”, tacy jak Llewelyn Moss, ale przede wszystkim szeryf, Ed Tom Bell, kierujący się wyrastającymi z kultury Zachodu zasadami, nie znajdą w niej swojego miejsca. Bell, wychowany na amerykańskim micie hołubiącym takim wartościom jak rodzina, honor, lojalność, ojczyzna, czuje się zagubiony w otaczającym go świecie; świecie bez zasad, chaotycznym, brutalnym i pozbawionym Boga. W Strażniku sadu postacią podobną do Bella jest Ather Ownby. Jednak tak naprawdę każdy z bohaterów zdaje się wyrażać chęć funkcjonowania w obrębie pewnego porządku. Nawet ten najbardziej zdegenerowany z nich, Marion Sylder – morderca Rattnera. Kiedy zafascynowany nim młody John poprzysięga, że wyciągnie go z więzienia i policzy się z szeryfem, który go zapuszkował, Marion w ferworze wyrzuca z siebie następujące słowa: Pewnie myślisz, że jak mnie przyskrzynił, to znowuż jest między nami nierówno, co? Właśnie, że nie. Taką ma robotę. Za to mu płacą. Żeby aresztował ludzi, co łamią prawo. A ja żem je łamał, i to zawodowo. Pochylił się i spojrzał chłopcu w twarz. W trzy godziny zarabiałem więcej niż robotnik w tydzień. Dlaczego? Może miałem cięższą robotę? Nie. Ale jak człowiek żyje z czegoś, za co koniec końców musi trafić do więźnia, to ma mieć zapłacone za odsiadkę, i to z góry, nie tylko za ten czas, kiedy łamie prawo, ale i za ten, który będzie musiał przetrzymać, jak już go drapną. No więc dostałem swoją dolę. I Gifford też dostał swoją. Nikt nikomu nie jest krewny. Jakby nie było Gifforda i prawa, tobym nie miał tej roboty przy szmuglu, a znowuż gdybym ja nie szmuglował, to Giffordowi nie daliby roboty przy aresztowaniu szmuglerów. No to kto komu jest krewny? Minę miał prawie wściekłą, gdy tak stopniowo podnosił głos. Ale tobie, dodał, zachciewa się, psiakrew, bohaterstwa. A ja ci mówię, że bohaterów już ni ma.
Strażnik sadu to powieść, którą miłośnicy McCarthy’ego przeczytają z ogromną przyjemnością. Bo to doskonały dowód na to, że prozaik już od zarania był pisarzem „skończonym”. Czytając Strażnika sadu, napisanego przez ledwie trzydziestoletniego McCarthy’ego, od razu ma się pewność, że ma się do czynienia z pisarstwem wybitnym. Rzadko kiedy zdarza się bowiem, aby w debiucie autor zaprezentował tak wysokie umiejętności, a McCarthy, niemal jakby od niechcenia, to zrobił.
"Krwawy Południk" mnie zachwycił formą i ujęciem problemów, "Droga" czeka na odpowiedni czas. Dziękuję za kolejną recenzję:)
Cała przyjemność po mojej stronie :) Mam nadzieję, że lektura 'Drogi' dostarczy Ci wielu niezapomnianych przeżyć. Ja tymczasem ostrzę sobie ząbki na 'W ciemność'. Tylko tej powieści, spośród przetłumaczonych, jeszcze nie czytałam :)
Moss nie był stary...Kierował sie starymi wartościami :)