![]() |
|
|
Data publikacji: 11 lutego 2010 | A- A A+ |
Marina Mayoral wydała Jedno drzewo, jedno pożegnanie w 1996 roku. W 2004 roku opublikowała W cieniu magnolii, kierując się przekonaniem, że każda historia miłosna ma dwoje bohaterów, a co za tym idzie, może zostać opowiedziana na co najmniej dwa różne sposoby. W pierwszej powieści swoją opowieść snuła Laura, w drugiej – Paco. Osiem lat dzielące obie te historie dało o sobie znać na kartach książek.
Jedno drzewo, jedno pożegnanie jest troszkę nieporadne, nieco chaotyczne, skąpiące czytelnikowi emocji. Nie wyjaśnia do końca tragedii Laury, dramatu jej wyboru. Miałam wrażenie, jakby Paco lepiej tłumaczył motywy postępowania kobiety i jej zagubienie w otaczającym ją świecie. Cały czas jednak zadawałam sobie pytanie: a co, jeśli to tylko wrażenie?
Jak nigdy, bardzo trudno jest mi ustosunkować się do książki. Przeczytałam bowiem powieść, której fabułę już znałam. Najbardziej przejmujące fragmenty wypowiedzi Laury pisarka zamieściła we wcześniej poznanym przeze mnie W cieniu magnolii. Rozdzielała nimi monologi Paco i za ich pośrednictwem rysowała obraz kobiety, o której mężczyzna opowiadał.
W Jednym drzewie, jednym pożegnaniu poznajemy Laurę w chwili, kiedy przybywa do domu swojego dzieciństwa, aby zasadzić magnolię. To symboliczny gest, uzupełniający triadę życiowych dokonań: urodzić dziecko, napisać książkę, posadzić drzewo. Ale to także akt wyrównania rachunków z sobą samą. W monologu Laury pojawiają się osoby, które odegrały jakąś rolę w jej życiu: ojciec, stara piastunka, nieodłączny przyjaciel. Wraca świat, który pozostawiła, by związać się z innym człowiekiem. Laura, obserwując życie, które straciła, którego mogła być częścią, zastanawia się nad słusznością decyzji, którą dawno temu zdecydowała się podjąć.
Są dwa sposoby na życie: romantyczny i klasyczny. Romantyk po stracie złudzeń wpada w rozpacz, staje się sceptykiem i już w nic nie wierzy. Klasyk przeciwnie, tracąc złudzenia, zyskuje dojrzałość, a z nią spokój; akceptuje swoje ograniczenia i osiąga aurea mediocritas, co jest jego sposobem na zdobycie szczęścia.
Laura szuka spokoju. Chce pogodzić się z własną przeszłością. Szuka ukojenia w murach starego dworu oraz w rozmowach z ukochanym, lecz nieżyjącym już ojcem. To on jest powiernikiem jej myśli i uczuć. To on był jedynym, który, jak uważa Laura, tak naprawdę ją rozumiał. I to właśnie, dlatego w rozmowach z nim szuka potwierdzenia słuszności swojego wyboru. Znaku, że mimo wszystko dobrze zrobiła, wyjeżdżając do Madrytu i poślubiając pianistę, Fernanda. Dowodu, że choć mężczyzna zdradza ją i nie dba o nią, jak ona o niego, to mimo wszystko ją kocha. I że jej miłość ma sens, nawet jeśli jest jednostronna.
„Świadczenia wzajemne mogą mieć sens w wymiarze sprawiedliwości, ale nie w miłości”, mówiłeś. Miłość to uczucie, gdzie nakłady są bezzwrotne, uczucie wyjątkowe, które przeżywają tylko nieliczni, chociaż wszyscy uważają, że go doznali. Miłość to nie fizyczna przyjemność, nie czułość, nie zrozumienie, nie uwielbienie. To jedyne uczucie, które nie potrzebuje podmiotu, żeby utrzymywać się przy życiu: wzmagają je przeciwności losu, nieobecność, odległość; nawet śmierć nie daje mu rady…
Żałuję, że nie mogę odnieść się do tej powieści z większym entuzjazmem. Wiem, że zasłużyła na to, aby zostać docenioną, ale trudno mi wykrzesać z siebie pozytywne emocje, kiedy towarzyszy mi uczucie zawodu. Bo niestety jestem zawiedziona. Oczekiwałam książki na miarę W cieniu magnolii, a czuję się tak, jakbym otrzymała garść kartek z jej szkicem. Niby bohaterowie zarysowani, sytuacja klarowna, ale… czegoś brakuje. Coś tu jest nie tak.
Książki jeszcze nie czytałam, także trudno mi się wypowiadać. Natomiast chciałabym zaprosić Ciebie do nas na bloga. Mam małą niespodziankę :) w poście "Homo internetus rozmyśla o blogowaniu i nagrodach". Pozdrawiam.
http://zaksiazkowani.blogspot.com/
ooooo
Zapraszam na mój blog po wyróżnienie. :)
Mam takie same odczucie jak Ty po przeczytaniu tej książki. Znacznie lepiej czytało się "W cieniu magnolii".
Jolanto, Bernadetto - bardzo, ale to bardzo dziękuję :)
Bravvurko, paradoksalnie, miło mi to słyszeć, bo po napisaniu recenzji zastanawiałam się, czy przypadkiem nie wydziwiam ;) Tak naprawdę, po tym, jak Mayoral napisała "W cieniu magnolii", ta książka stała się zbędna. Wiadomo, nie da się jej wymazać z historii, ale w gruncie rzeczy stała się zbiorem liter, z których zniknął jakikolwiek przekaz ;)
Moc pozdrowień!